Skąd i u kogo zrodził się pomysł wyjazdu na Szlak Orlich Gniazd, nie wiadomo. Ale kusiły nas te tereny z kilku powodów: lubimy zamki, przełaje i świetne widoki. Zebraliśmy więc grono chętnych, wybraliśmy termin (początek sierpnia 2017), zarezerwowaliśmy noclegi i opracowaliśmy szczegółowy plan. Pomocą były dwie pozycje wydawnictwa compass: zestaw map i przewodnik po Jurze (nieco starszy) oraz „Jura. Atlas rowerowy” (nowy). Głównym szlakiem miał być czerwony, ale z ominięciem Olkusza na rzecz Ojcowskiego Parku Narodowego. Spotkaliśmy się w Częstochowie, do której dojechaliśmy z dwóch kierunków pociągami. Na początek objechaliśmy trochę miasto, głównie centrum, i skierowaliśmy się na wschód.
Musieliśmy też naprawić uszkodzony plecak, który niestety zaczął rozrywać się pod ciężarem wszystkich niezbędnych na wyjazd rzeczy, którymi był wypchany :).
Ledwo wyjechaliśmy z Częstochowy i wjechaliśmy do pierwszego lasu, zgubiliśmy szlak… Po dwóch kilometrach zorientowaliśmy się, że coś nam nie gra, i zlokalizowawszy się zawróciliśmy. Od tego momentu zdecydowanie uważniej pilnowaliśmy oznaczeń szlaku, ale nie zawsze były one widoczne i oczywiste.
W lesie trasa była dość łatwa, choć nawierzchnia, leśno-gruntowa, czasami dawała się we znaki. Po kilku kilometrach wbiliśmy na asfaltową drogą i nią dotarliśmy do Olsztyna. Tam mieliśmy pierwszy postój, przy pierwszym z planowanych zamków. Zasadniczo są to ruiny, zachowane w dość słabym stanie, ale atrakcyjnie położone, i w większości udostępnione turystom. Pochodziliśmy po nich trochę i po takiej leniwej godzinie ruszyliśmy dalej.
Dalszy odcinek to wciąż pnąca się w górę trasa, głównie przełajowa. Po raz drugi zgubiliśmy szlak w Suleszowicach. Mieliśmy tam odbić w lewo na zamek o Ostrężniku, ale przez nieuwagę pojechaliśmy prosto.
Wobec nieco późnej już pory i faktu, że pomyłkę zauważyliśmy dopiero po paru kilometrach, zdecydowaliśmy się nie zawracać, tylko jechać prosto na Żarki. Tam, po zakupach w Stokrotce, zgłosiliśmy się w domku, gdzie mieliśmy spać: Noclegi nad Leśniówką. Spokojne, ustronne miejsce, dobrze wyposażone, z przestronnym balkonem (gdzie dzień później jedliśmy śniadanie) – zdecydowanie polecamy. Łącznie tego dnia przejechaliśmy ok. 45km, w większości podjazdów.
Kolejny dzień zaczęliśmy od świetnego asfaltowego odcinka z Żarek do Mirowa, w zdecydowanej większości było z górki, więc był to naprawdę przyjemny fragment trasy.

Zamku w Mirowie nie mogliśmy obejrzeć, bo jest póki co niedostępny dla turystów (ale jest remontowany i może coś się niedługo zmieni).
Zamek Mirów.
Po dwóch kilometrach drogą dotarliśmy jednak do Bobolic, z niemal w pełni odrestaurowanym i turystycznie dostępnym bardzo ładnym zamkiem. Zwiedziliśmy go z przyjemnością (możliwe tylko z przewodnikiem), potem chwilę posiedzieliśmy w pobliżu, kryjąc się w cieniu skał przed dokuczliwym słońcem i puszczając drona. Widoki z góry były świetne.
Z Bobolic ruszyliśmy spokojną, częściowo asfaltową drogą do Zdowa, gdzie uzupełniliśmy zapasy wody (upał był bezlitosny). Dalej pojechaliśmy w kierunku zalewu Dzibice, nie zatrzymując się jednak na plaży, tylko ruszyliśmy dość trudnymi ścieżkami (podjazd i nawierzchnia leśna) na południowy zachód w kierunku Jaskini Głębokiej. Kusiło nas, by do niej zajrzeć i się schłodzić, ale postanowiliśmy jechać dalej i odpocząć przy zamku w Morsku. Sam podjazd do zamku, dość stromy, na wysuszonej, częściowo piaskowej drodze, bardzo nas wymęczył. Zamek natomiast nie zachwycił, w dużej części niedostępny, trochę zapuszczony, pusty… Ale przynajmniej było sporo cienia.
Następne kilometry mijały spokojnie, głównie lasami i polami, bez wielkich różnic wysokości, za to z długimi odcinkami mało uczęszczanymi drogami. Dopiero tuż przed Podzamczem zaczął się poważniejszy, kilkukilometrowy podjazd. Zamek w Ogrodzieńcu wynagrodził nam jednak ten trud. Tego zamku chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Jedna z największych twierdz polsko-śląskiego pogranicza, zachowana w formie trwałej ruiny. Znaczna część jest udostępniona turystom, dodatkowo w pobliżu jest mnóstwo sklepików, barów, restauracji itd., ogólnie więc jest tam co robić. I faktycznie spędziliśmy tam trochę czasu.
Zamek Ogrodzieniec.
Podczas jedzenia stwierdziliśmy, że trasa jest męcząca i wymagająca, i że z lekka odzywająca się kontuzja barku wymusi na nas zmianę planów. Postanowiliśmy nieco skrócić trasę, i zamiast trzymać się czerwonego szlaku i objechać Podzamcze od północy, ruszyliśmy na południe w kierunku Ryczowa. Tam się rozdzieliliśmy – pozostali pojechali prosto do Bydlina, a ja skręciłem w kierunku Smolenia, chcąc zaliczać jeszcze tamtejszy zamek. Jechałem przez Złożeniec, gdzie wróciłem na czerwony szlak, po drodze zaliczając potężny zjazd i ciężki podjazd, na szczęście asfaltowy. Zamek w zasadzie nie zachwycił, co prawda dziedziniec był otwarty, ale do korytarzy czy komnat wejść się nie dało, co najwyżej powędrować po murze. Spędziłem tam niewiele czasu, robiąc tylko kilka zdjęć, tym bardziej że robiło się ciemno, a ja byłem tylko z mapą papierową.
Wracając pogubiłem się, myląc oznakowania czerwonego szlaku rowerowego z jakimś innym czerwonym szlakiem (pieszym?), a nie mając telefonu z Netem nie miałem jak się zorientować w terenie, zapadające ciemności też nie ułatwiały zadania. Zwykle w takich sytuacjach na Biegach na Orientację napieram na wyczucie i tak też zrobiłem i tym razem, mając na uwadze, że w końcu do jakiejś większej drogi dojadę (a właściwie to zjadę – to był ciągły zjazd). Na szczęście faktycznie jakąś drogę osiągnąłem, nią pojechałem na wyczucie i po chwili ujrzałem znak „Bydlin”. Znalezienie naszego noclegu też było trudne, ponieważ był na odludziu za lasem. Dotarłem na miejsce z około 65km w nogach (miałem kilkanaście kilometrów więcej). Sam nocleg (jak się okazało, hotel pracowniczy) zdecydowanie dobry nie był, mnogość pracowników, z których niektórzy rzucali nam niechętne spojrzenia czy nawet teksty, oraz owadów (chyba nawet karaluchów) sprawił, że nie spaliśmy spokojnie. Nie polecamy.
Rano, gdy się zbieraliśmy do wyjazdu, w hotelu było już pusto. Mimo to ekspresowo się wyprawiliśmy w kierunku zamku, po drodze zahaczając o sklep spożywczy. Śniadanie zjedliśmy na zamku, z którego zostały w zasadzie tylko mury zewnętrzne, i tak niekompletne. Ale mimo to, śniadanie w takich okolicznościach przyrody to ciekawe przeżycie.
Ruiny zamku w Bydlinie.
Pierwszym celem na ten dzień był zamek w Rabsztynie, od którego dzieliło nas niespełna 20km. Ruszyliśmy planowo czerwonym szlakiem, w dużej mierze przez lasy, często drogami gruntowymi i leśnymi, zaliczając kilka nieznacznych podjazdów. Rabsztyński zamek był w trakcie renowacji, ale część można było zobaczyć. Zaszliśmy też na wieżę, skąd mogliśmy podziwiać rozległą panoramę okolic. Na stokach fosy schowaliśmy się w cieniu i odpoczywaliśmy, puszczając drona.
Dalej czekało nas trudniejsze zadanie. Musieliśmy zjechać z głównego czerwonego szlaku i obrać jakąś sensowną drogę do Ojcowa, gdzie mieliśmy kolejny nocleg. Wybraliśmy bezpieczny wariant przez Troks (długi podjazd) do Kosmolowa, gdzie mieliśmy zjechać na Zadole Kosmolowskie.

Tam przydarzyła nam się śmieszna przygoda: zgubiliśmy szlak, byliśmy wśród pól pełnych rzadkich grup drzew, gdzie nie było zasięgu. Spędziliśmy tam z pół godziny, obchodząc teren i szukając śladów szlaku, względnie szukając zasięgu. W końcu dostrzegliśmy oznakowanie – jakieś 50 metrów od miejsca, gdzie się zatrzymaliśmy… Okazało się, że na słabo widocznym rozwidleniu (jakieś 150 metrów wcześniej) zamiast pojechać prosto pojechaliśmy delikatnym łukiem w lewo. Odnalezienie się dodało nam trochę otuchy, ruszyliśmy ku Zadolu i dalej na wschód na Ojców.
Tereny były piękne. Zdarzały się mniejsze i większe podjazdy, ale jechaliśmy głównie szlakami polnymi, czasem skrajem lasu, i to ciągnącą się łagodną granią. Dzięki temu mieliśmy piękne widoki dookoła, więc często zatrzymywaliśmy się na zdjęcia czy drona. W końcu dojechaliśmy do Gotkowic, gdzie musieliśmy uzupełnić zapasy wody. Pogoda wciąż była upalna, a ostatni odcinek wystawił nas na bezpośrednie działanie słońca (cienia niemal nie było). Po dłuższej regeneracyjnej przerwie przy sklepie ruszyliśmy na Sąspów i dalej w kierunku Ojcowa. Jechaliśmy drogą asfaltową, co jakiś czas mijały nas samochody, ale ruch nie był duży i bezpiecznie dotarliśmy do naszego noclegu (http://dwzosia.pl/), zaliczając na koniec ciekawy zjazd lasem. Łącznie zrobiliśmy ok. 45km. Wobec kontuzji postanowiliśmy spędzić w Ojcowie więcej czasu, by dać organizmowi czas na regenerację, co częściowo się udało.
Kolejny dzień był rowerowo prosty (niespełna 20km) – przez Sąspów zajechaliśmy do Pieskowej Skały. Zjazd między tymi miejscowościami jest szalony, jadąc wąską asfaltową drogą trzeba było ciągle mieć rękę na hamulcu i być gotowym na nagłe hamowanie, zwłaszcza na końcówce. Zamek w Pieskowej Skale prezentuje się ładnie, ale turystycznie wiele nie oferuje. Zwiedziliśmy tyle, ile się dało (raptem kilka sal), obeszliśmy dziedziniec, zjedliśmy obiad na śniadanie i porobiliśmy sporo zdjęć zamku i maczugi Herkulesa. Potem ruszyliśmy drogą wojewódzką 773 wzdłuż Prądnika w dół aż do Ojcowa, gdzie pod zamkiem (niewielkim i niedostępnym do zwiedzania) wskoczyliśmy na półtorakilometrowy podjazd do schroniska.
Drugą połowę dnia spędziliśmy na pieszym obejściu parku. Zielonym szlakiem zeszliśmy do Sąspówki, wzdłuż której biegnie żółty szlak do południowego krańca Ojcowa. Fragment cichy, spokojny, dość pusty, za to bardzo zielony. W jednym miejscu natknęliśmy na drewniany mini fort na brzegu rzeczki.
Dalej poszliśmy dnem doliny Prądnika, czerwonym szlakiem do okolic jaskini Puchacza, skąd zielonym szlakiem (biegnącym wyżej, a więc oferującym piękne widoki na dolinę, zwłaszcza na Bramę Krakowską) wróciliśmy do schroniska.
Widok na dolinę i Bramę Krakowską.
Na kolejny dzień przewidywaliśmy jedynie powrót do Krakowa. Na początek jednak mieliśmy przerwę w Ojcowie, gdzie zjedliśmy smaczne śniadanie oraz zaliczyliśmy punkt widokowy na Jonaszówce. Później ruszyliśmy na dobre. Trasa, pomijając fragment w Ojcowskim PN, była niezbyt porywająca turystycznie, praktycznie ciągle jechaliśmy między zabudowaniami, przez podkrakowskie wsie i krakowskie dzielnice. Plusem trasy był jej profil – niemal ciągle mieliśmy z górki, z jednym istotnym wyjątkiem koło Wielkiej Wsi (stromy podjazd o nieciekawej nawierzchni – niby gruntowa, ale wzmacniana gumową siatką, która niewiele pomagała). Dzięki takiemu profilowi mieliśmy stale przed sobą Kraków, najlepiej prezentujący się z Giebułtowa. Zasadniczo niemal się nie gubiliśmy, jedyną wpadkę orientacyjną zaliczyliśmy koło Korzkwi.
W Krakowie byliśmy sporo przed odjazdem pociągów, postanowiliśmy więc objechać trochę Stare Miasto, jednak wobec tłumów (było sobotnie wczesne popołudnie) wyszedł z tego spacer z rowerem. Byliśmy na Starym Rynku, pod Wawelem i nad Wisłą. Dojeżdżając do dworca mieliśmy tego dnia na liczniku niecałe 35km.

Kraków – koniec Szlaku Orlich Gniazd.
Krótkie podsumowanie Szlaku Orlich Gniazd: świetny!
Trochę mniej krótko: to coś dla ludzi otwartych na nawierzchnie nieutwardzone (gruntowe, leśne, piaskowe, szutrowe) i na dość wymagający profil, a zwłaszcza na połączeniu obu tych cech. Ma to oczywiście swój urok (warto podkreślić piękne panoramy i ciekawe zjazdy), ale nie każdy może być na taką charakterystykę trasy gotowy. Oznakowanie szlaków mogłoby być lepsze, ale mając mapę powinno się trafiać do celu. Tłoku na trasach nie ma i można napawać się trasą w swoim gronie, gorzej pod tym względem jest tylko w pobliżu zamków i w Ojcowskim PN. Infrastruktura turystyczna na całym odcinku jest dobrze rozbudowana – jest sporo miejsc noclegowych, dużo restauracji, mija się wiele miejscowości, więc jest też gdzie zrobić zakupy. Zamki (tytułowe Orle Gniazda) są zróżnicowane, czasem lepiej, czasem gorzej zachowane, mniej lub bardziej dostępne, ale ogólnie każdy jest inny i wart zobaczenia. Do tego oczywiście trzeba dodać Kraków, na który lepiej poświęcić cały dzień. Dojazd na szlak jest w miarę dobry – zarówno do Częstochowy, jak i do Krakowa jeździ mnóstwo pociągów, ale nieco gorzej wygląda sytuacja w środkowej części szlaku, choć są stacje m.in. w Myszkowie, Zawierciu i Olkuszu. Zdecydowanie warto się tam wybrać – polecamy!























































