Najpiękniejsza ścieżka rowerowa w Polsce, ledwo mieści się w jej granicach i nie w całości jest na terenie naszego kraju, ale jadąc nią, mamy Polskę w zasięgu wzroku o przysłowiowy rzut kamieniem. Jest to trasa wzdłuż południowego brzegu Dunajca, który wyznacza polsko-słowacką granicę. Rozpoczyna się w polskiej Szczawnicy, a kończy w słowackim Czerwonym Klasztorze. Co w niej tak niezwykłego? Przede wszystkim widoki.
Ścieżka rowerowa wzdłuż Dunajca.
Dunajec płynie piękną doliną w otoczeniu stromych zboczy skał i szczytów, a ścieżka rowerowa biegnie tuż przy rzece. Widoki są przepiękne do tego stopnia, że można zagapić się i nieopatrznie wjechać w innego rowerzystę, których niestety jest tam całe mnóstwo. Dla podniesienia doznań wizualnych, najlepiej więc wstać wcześnie rano, kiedy jest jeszcze cicho i spokojnie. Bardzo przyjemne doświadczenie. Z informacji praktycznych jest to trasa banalnie prosta, dla każdego, bez problemu można też wypożyczyć rower.
W całych Pieninach zagęszczenie na metr kwadratowy jest dość przytłaczające, ale są na to metody, którymi za chwilę się podzielę, tak jak ze mną podzielił się nimi turysta spotkany w sąsiednich Gorcach.
Wchodząc na Lubań pomyliliśmy trasę, zaczepiliśmy parę turystów, by zapytać o drogę. Przeszliśmy kawałek razem z nimi i bardzo miły Pan opowiedział mi historię, która nie chciała już wyjść z mojej głowy i spowodowała, że pojawił mi się błysk w oku. Powiedział, że słyszał od kogoś, że warto wejść na Trzy Korony na wschód słońca, ponieważ gdy słońce wynurza się znad szczytów, oświetla pięknym czerwonym światłem widoczne w oddali Tatry. Powiedział też, że jest to podobno niezapomniane przeżycie i że podejście jest bardzo proste. To ziarno trafiło na podatny grunt i obudziła się we mnie rządza przygody – chciałam to zrobić już, od razu, tej nocy.
Lubań i widok na Jezioro Czorsztyńskie.
Po pierwsze sprawdziliśmy więc prognozę pogody – zapowiadała się bezchmurna noc i poranek, co jeszcze bardziej utwierdziło nas w przekonaniu, że dziś jest dobry moment. Z praktycznych rzeczy brakowało nam jednak światła (mieliśmy tylko jedną czołówkę). Podpytaliśmy miejscowych, gdzie można jeszcze o tej porze kupić latarki – powiedzieli, że jedynie w Chińskim Markecie, do którego wpadliśmy, jak się okazało, rzutem na taśmę, 5 minut przed zamknięciem. Kupiliśmy dwie plastikowe chińskie latarki, czołówkę i całą masę baterii, bo jakoś nie mieliśmy zaufania do tego sprzętu, a scena jak psuje się latarka w środku ciemnego lasu to punkt kulminacyjny każdego horroru. Wróciliśmy do naszej noclegowni – Noclegi u Lucy w Krościenku, który przy okazji bardzo polecamy, i poinformowaliśmy właścicielkę o naszych nocnych planach. Na wypadek, gdyby w nocy zjadły nas wilki, napadli mordercy lub porwał duch gór, ktoś wiedział, gdzie jesteśmy ;). Poziom ekscytacji w okolicach 9/10 utrudnił nieco zaśnięcie tego wieczoru, a budziki nastawione już na 2:30 w nocy odliczały te kilka godzin snu. Na szczęście udało się choć na chwilę zamknąć oko. Pobudka nocna odbyła się bez większych problemów, zapewne dzięki wysokiemu poziomowi adrenaliny. Uzbrojeni w latarki, których asekuracyjnie mieliśmy zdecydowanie za dużo – po trzy na głowę 😉 (dwie pożyczyła nam jeszcze właścicielka noclegu) – wyruszyliśmy. Po jakichś 2 km zaczęliśmy podejrzewać, że coś jest nie tak. Niestety po spojrzeniu na mapę okazało się, że pomyliliśmy szlak :/ i że musimy wrócić z powrotem do Krościenka, by pójść prawidłowym. Pierwsza myśl była taka, że nie zdążymy już na czas, ale po krótkiej analizie doszliśmy do wniosku, że jest jeszcze szansa. Szybkim krokiem wróciliśmy i ruszyliśmy pod górę przez las. Było dość przerażająco, staraliśmy się rozmawiać ze sobą, żeby nie skupiać się na dziwnych odgłosach, które dobiegały z różnych stron. Na szczęście po jakimś czasie zaczęło się powoli rozjaśniać. To niesamowite jak dużo poczucia bezpieczeństwa daje nam światło. Od razu poczułam się spokojniej, gdy zaczęłam widzieć, co znajduje się wokół mnie.
Brzask na trasie na Trzy Korony.
Szliśmy bardzo szybko, aby zdążyć. Byliśmy na styk z czasem. Jakieś pół godziny przed szczytem, biegiem minął nas młody chłopak. Powiedział, że mieszka w Krościenku i wrócił właśnie z nocnej zmiany w pracy. Zobaczył, że będzie piękny bezchmurny poranek i postanowił wpaść po pracy na szczyt na wschód słońca. Niesamowite! Po chwili pojawiła się przed nami stalowa platforma, która prowadzi na szczyt. Do wschodu zostało nam 9 minut. Weszliśmy na górę i zobaczyliśmy, że słońca jeszcze nie widać…. ufff zdążyliśmy. Okazało się, że na górze nie jesteśmy sami… oczywiście był już tam biegacz, fan wschodów słońca z Krościenka, ale spotkaliśmy tam jeszcze człowieka bez lęku wysokości. Na początek zobaczyliśmy jego rower oparty o barierkę, a później dopiero jego, ponieważ stał on sobie beztrosko na samym skraju przepaści z wielkim statywem i aparatem w ręku, w skupieniu robiąc zdjęcia.

Człowiek bez lęku wysokości.
Pieniny to skaliste góry, gdzie jest dużo stromych zboczy i pionowych skarp. Jeśli masz lęk wysokości, będą dla Ciebie wyzwaniem. Ten słowacki fotograf rowerzysta nic sobie z tego nie robił, wychodził poza barierki, skakał po skałach niczym kozica górska trzymając dodatkowo w jednej ręce aparat, a w drugiej statyw. Patrzyliśmy na to ze strachem w oczach, a ja już zaczęłam się zastanawiać co zrobić, gdyby nagle spadł…
Pierwsze promienie słońca na Trzech Koronach.
Kamerę ustawiliśmy dosłownie tuż przed tym jak nad horyzontem pojawił się pierwszy czerwony promień wschodzącego słońca i zaczął się niezwykły, a zarazem tak codzienny spektakl. Cóż mogę napisać? Była to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie widzieliśmy w życiu. Góry były skąpane w nisko zawieszonych białych chmurach, a czerwone promienie słońca, od pierwszych chwil padły na widoczne w oddali szczyty Tatr, nadając im piękny czerwono-pomarańczowy kolor. Czuliśmy się jak w innym świecie. Ten obraz przed oczami pozostanie nam z pewnością do końca życia.
Widok na Tatry o wschodzie słońca.
Klimat był niesamowity. Mogłoby się wydawać, że o tej porze tak wysoko panowała zupełna cisza, ale to nieprawda. Nie wiem skąd wzięły się one tak wysoko, ale latało tam mnóstwo os. Było więc słychać przyjemne, ale trochę niepokojące bzyczenie. Na szczęście osy nie były natrętne ani agresywne. Po prostu były, razem z nami, w tym pustym miejscu. Było też słychać poranny śpiew ptaków, a po kilku godzinach zaczęły do nas powoli dochodzić odgłosy budzącego się na dole miasteczka, które ukryte było pod niskimi białymi chmurami.
Na szczycie spędziliśmy 3 godziny podziwiając widoki i delektując się chwilą. O 8 rano pojawili się pierwsi turyści. Wtedy my zaczęliśmy się zbierać i ruszyliśmy na Sokolicę, która była drugim punktem programu na ten dzień. Około godziny 11:00 zrobiło się już tłoczno, co po tym spokojnym poranku było niezbyt przyjemne. Podejście na Sokolicę jest bardzo skaliste, jest to wchodzenie praktycznie po kamieniach, niczym po schodach, niekiedy odcinki są dość strome, ale są w tych miejscach ochronne barierki, więc jest w pełni bezpiecznie.
Na szczycie tłumy, więc byliśmy tam tylko chwilę, podziwiając piękny wijący się Dunajec i pływające po nim tratwy flisaków.
Widok z Sokolicy na Dunajec i Tatry oraz słynna sosna na Sokolicy, która przetrwała dzielnie rosnąc na skarpie, ale nie przetrwała starcia z helikopterem ratunkowym.
Niezmiernie zmęczeni po nieprzespanej nocy i dużej dawce emocji zeszliśmy do Krościenka. Po obiedzie jeszcze przed 17:00 padliśmy zmęczeni i spaliśmy aż do rana :).
Poza najpiękniejszą ścieżką rowerową i nocnym wypadem na Trzy Korony, będąc w Pieninach koniecznie trzeba odwiedzić dwa piękne zamki, położone na dwóch brzegach Jeziora Czorsztyńskiego.
Dla odważnych polecamy też dawkę adrenaliny i spływ kajakiem Dunajcem. Nurt jest mocny, a dodatkowo tłok na rzece bardzo duży, trzeba więc manewrować między skałami, tratwami flisaków i pontonami. To wszystko również w przepięknej scenerii. Bardzo, bardzo polecam, uśmiech nie schodzi z twarzy, mimo, że czasem adrenalina skacze w górę.
Można też wyskoczyć w sąsiednie Gorce. Bardzo polecamy Pieniny na kilkudniowy wypad!









































