Na przełomie lipca i sierpnia, czyli statystycznie w najcieplejszym okresie roku, udaliśmy się do Suwałk, czyli statystycznie do najzimniejszego miejsca w Polsce. Na dodatek wybraliśmy za cel północną część Suwalszczyzny, czyli jak pewnie każdy z nas pamięta z lekcji geografii – polski biegun zimna. Aż na samą myśl ma się ochotę spakować do sakw ciepłe skarpety i czapkę. Dlaczego więc Suwalszczyzna…? Z wielu powodów…
Zacznijmy od ciszy. Jako mieszkanka największego miasta w Polsce, codziennie bywająca w samym centrum hałaśliwej Warszawy, będąc na Suwalszczyźnie doznaję szoku. Mam wrażenie, że mój rozpędzony umysł zalicza ostre hamowanie, powodując błogi stan odprężenia. Cisza, spokój, mało zabudowań, niewielu turystów, znikomy ruch (poza głównymi drogami), tylko zieleń, cisza i spokój. Można poczuć się jak na końcu świata. Czasem wieczorem nie widać żadnego światła na horyzoncie i nie słychać absolutnie nic, co dla nas mieszczuchów jest doświadczeniem totalnie niesamowitym :).

To czego jednak jest tutaj bardzo, bardzo dużo, to bociany. Są wioski, w których gniazdo jest dosłownie na każdej latarni! Ciconia ciconia, czyli bocian biały to ptak uważany za symbol Polski, ponieważ jeszcze kilkanaście lat temu większość bocianów „była Polakami”. Dziś ich największa populacja żyje w Hiszpanii. Dlaczego więc w Polsce jest ich coraz mniej? Jednym z głównych powodów są zmiany klimatyczne. W ciągu ostatnich lat mieliśmy bardzo suche lata, nie było też śniegu. W związku z czym poziom wody obniżył się drastycznie, a bocian bardzo lubi tereny podmokłe. Obecnie w Polsce żyje około 42-43 tysięcy par bocianów i miejmy nadzieję, że będzie ich coraz więcej.

Zarówno bocianom jak i nam bardzo podoba się na Suwalszczyźnie. Nam przede wszystkim dlatego, że ma ona niezwykłe ukształtowanie terenu. Będąc na obiedzie usłyszeliśmy rozmowę telefoniczną osoby siedzącej przy sąsiednim stoliku, która mówiła do swojego rozmówcy, że jest „w górach na Mazurach”. Coś w tym sformułowaniu jest, bo z niewiadomych przyczyn, a właściwie to z wiadomych, bo przez lodowiec, Suwalszczyzna usłana jest niezliczonymi pagórkami. Są tu doliny, rzeki i jeziora, a pomiędzy nimi pięknie położone wioski, rozległe pola i łąki. To wszystko sprawia, że widoki tutaj są przepiękne i wydawać by się mogło, że jest się na południu, a nie na północy Polski. W okolicy można znaleźć też dwa bardziej znaczące szczyty. Góra Zamkowa, na której niegdyś mieścił się gród obronny oraz góra Cisowa, która ma charakterystyczny kształt przypominający wulkan, dlatego nazywana jest też suwalską Fudżijamą. Żeby było bardziej egzotycznie, by wejść na tę wulkaniczną górę trzeba przedrzeć się przez pole kukurydzy, co przywołuje sceny jak z jakiegoś horroru o stworach czających się w kukurydzianym polu. Widoki ze szczytu są przepiękne.
W okolicy jest też całe mnóstwo pięknych jezior. Od tych zupełnie na uboczu, gdzie praktycznie całe jezioro mamy tylko dla siebie ;), po słynne najgłębsze jezioro w Polsce – Hańcza. Jako jezioro rynnowe jest ono rajem dla płetwonurków ze względu na głębokość 108,5 m, ale także przez dużą przejrzystość wody – do 6 m. Z jeziora Hańcza wypływa rzeka Czarna Hańcza – jedna z najpopularniejszych w Polsce i bardzo malowniczych rzek na spływ kajakowy. Na uwagę zasługuje też jezioro Wigry, z niesamowicie zawiłą linią brzegową, wokół którego rozciąga się piękna ścieżka rowerowa z drewnianymi kładkami prowadzącymi nad mokradłami. Przy trasie jest też świetna miejscówka na kąpiel w jeziorze Mulicznym. To bardzo czyste, pięknie położone, otoczone lasem jezioro ze spokojną taflą wody, idealne żeby popływać.
Mimo, że wokół dużo dzikiej przyrody to da się także znaleźć coś dla fanów architektury. Polecamy przede wszystkim słynne Stańczyki, czyli dwa nieczynne duże wiadukty kolejowe, które teraz dostępne są do zwiedzania. My niestety trafiliśmy na deszczową pogodę, ale w tej aurze również miały one swój, trochę tajemniczy, urok. Mimo ulewy było tam sporo ludzi, podejrzewam więc, że przy ładnej pogodzie można tam zastać tłumy. Takich wiaduktów jest tutaj poukrywanych sporo – warto poszukać. Drugim miejscem godnym polecenia jest Klasztor w Wigrach. Pięknie położony na półwyspie na jeziorze Wigry. Był to klasztor eremitów, czyli pustelników, którzy żyli w odosobnieniu. Można tam poczuć ten niezwykły klimat i zobaczyć małe oddzielone od siebie domki dla mnichów z otoczonymi wysokim murem ogródkami. Teraz obiekt służy jako hotel i można spędzić w eremie noc, tak jak niegdyś robili to zakonnicy z klasztoru. Z dzwonnicy rozciąga się piękny widok na jezioro oraz całą okolicę. Suwalszczyznę świetnie zwiedza się z perspektywy rowerowego siodełka, jest tutaj tyle ciekawych miejsc, że niełatwo zaplanować trasę, ale nasza propozycja i opis jest poniżej. Bardzo polecamy!
Lucy

OPIS TRASY:
Po całkiem spokojnej podróży pociągiem do Suwałk, wystartowaliśmy brukową ścieżką rowerową w kierunku Krzywego, gdzie zajrzeliśmy do siedziby Wigierskiego Parku Narodowego. Na pierwszy dzień mieliśmy w planie krótki i pozornie łatwy odcinek do Udrynia. Rozpoczęliśmy czerwonym szlakiem – droga szeroka i twarda, po prawej lasy, po lewej jeziora. Jednak gdy skręciliśmy na żółty szlak pieszy, okazało się, że jest on bardzo wymagający – sporo podjazdów, zjazdów, zakrętów, nawierzchnia trudna, od piachu po wystające korzenie, błotniste fragmenty drogi, torfowiska, wycinki…. Z rzadka trafialiśmy na twarde drogi, m.in. w pobliżu uroczo położonego jeziora Gałęzistego, gdzie nie mogliśmy nie zrobić przerwy. Wreszcie dotarliśmy do Kaletnika i z ulgą powitaliśmy asfalt, który odtąd towarzyszył nam aż do Udrynia.
Profil nadal był wymagający, ale dzięki temu, że opuściliśmy las, mogliśmy też podziwiać widoki. Po przekroczeniu ruchliwej drogi krajowej nr 8, wjechaliśmy na dobre do krainy bocianów i krów, których chyba nigdzie nie ma tyle, co na Suwalszczyźnie. Na wielu pastwiskach z obu stron drogi widywaliśmy stada krów, było też kilka bocianów (preludium do tego, co obserwowaliśmy w kolejnych dniach) i żurawi. Nisko wiszące słońce dodawało wszystkiemu uroku, ale zarazem zmuszało do szybszego tempa, bo trzeba było zdążyć przed zmrokiem. Byliśmy padnięci po tych zaledwie 45 kilometrach. Wieczór spędziliśmy na tarasie, podziwiając zachód słońca.
W kolejnym dniu ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku jeziora Szurpiły – nawierzchnia i profil okazały się podobnie wymagające, jak wczorajsze odcinki w WPN, ale za to widoki ze ścieżki biegnącej brzegiem jeziora wynagradzały nam ten trud.

Po drodze zajrzeliśmy na Górę Zamkową. Nie da się na nią wjechać, trzeba wejść pieszo. Ze szczytu, mimo że jest zarośnięty, można zobaczyć nie tylko pobliskie jeziora, ale też naprawdę dalekie rejony. Dalej jechaliśmy szlakiem czerwonym (różowym?), dość dobrą drogą, dopiero w Chajewszczyźnie, chcąc uniknąć drogi wojewódzkiej, odbiliśmy w lewo, na chyba najdziwniejszą drogę całego wyjazdu. Wjechaliśmy na długie wzniesienie, z którego mogliśmy obserwować po prawej jezioro Kopane i Cisową Górę. W drugiej części tego zjazdu pojawiły się ogromne, głębokie na dobre 30cm koleiny w wyschniętym błocie. Poddaliśmy się i z trudem doprowadziliśmy rowery do asfaltowej drogi, wracając na oznakowany szlak. Odcinek asfaltowy nie był długi. Po niespełna kilometrze wskoczyliśmy na drogę do młyna Udziejek, za którym znów musieliśmy zejść z rowerów: długi podjazd w piachu przerósł nasze możliwości. Dopiero po dotarciu na szczyt podjazdu ruszyliśmy dalej wolnym tempem, z początku męcząc się znów niełatwą nawierzchnią. Po chwili dotarliśmy do Smolników, w których weszliśmy na punkt widokowy „U Pana Tadeusza” – piękny widok na górę Cisową. Ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem na północ. W Smolnikach odbiliśmy w lewo w jakąś szutrową drogę, która miała nas nieco naokoło doprowadzić do Wiżajn. Choć nawierzchnia nie była łatwa, to jednak jechało się dobrze, bo z pięknymi widokami dookoła. W Wiżajnach wskoczyliśmy na drogę dookoła jeziora Wiżajny – czerwony szlak – i w końcu dotarliśmy do naszego noclegu.
Na wieczorny bieg wybrałem się czerwonym szlakiem do granicy po drugiej stronie jeziora, po drodze moknąc w deszczu, ale przy okazji robiąc zdjęcia tęczy nad Wiżajnami.
Kolejny dzień przywitał nas deszczem. Pierwszym punktem programu był trójstyk granic w Wisztyńcu – dojazd asfaltowy, drogami i ścieżką rowerową wzdłuż drogi (GreenVelo), więc bez przygód. Sam trójstyk to w zasadzie około 2,5-metrowy słup graniczny i kilka tablic informacyjnych. Według informacji z tablic nie można nawet obejść słupa dookoła, bo wejście do Rosji wymagałoby paszportu i wizy. Ruszyliśmy dalej, trzymając się GreenVelo. Naszą uwagę zwróciły rośliny przebijające się przez asfalt, jakość ścieżki chyba nie jest najlepsza. Za to nie za bardzo zauważyliśmy podjazdy i zjazdy – ten odcinek wydawał się dużo prostszy niż te z poprzednich dni. W pobliżu jeziora Pobłędzie weszliśmy na wieżę widokową przy MOR. W końcu dotarliśmy do Stańczyków (świetny, długi zjazd do parkingu). Mimo deszczu obeszliśmy oba mosty oraz dolinę pod nimi. Ostatni odcinek tego dnia, pomijając podjazd na początku i bagna z czaplami siwymi i białymi, niespecjalnie zapadł nam w pamięć – musieliśmy po prostu dotrzeć do Dubeninków, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg: Z przyjemnością spędziliśmy tam leniwy wieczór. Tego dnia zmęczył nas nie tyle dystans (niecałe 40km), co pogoda.
Dzień czwarty zapowiadał się pogodnie, jednak plan był dość napięty – chcieliśmy dotrzeć do Starego Folwarku nad Wigrami, co oznaczało lekko licząc 60km, w tym część po pagórkach. Tym razem w dużej mierze nie trzymaliśmy się szlaków, przynajmniej z początku. Jechaliśmy przez Przerośl Gołdapską, Przerośl, Olszankę i Kruszki, po drodze ciesząc się świetną pogodą i płaskim profilem oraz zastanawiając się nad ogromną liczbą bocianów (w każdej miejscowości po kilka-kilkanaście gniazd, bociany na łąkach i pastwiskach, nad jeziorami, po prostu wszędzie).
W Kruszkach wskoczyliśmy na chwilę na GreenVelo, który przywitał nas długim zjazdem, u końca którego zajrzeliśmy na Głazowisko Bachanowo nad Czarną Hańczą. W samym Bachanowie przeszliśmy na czerwony szlak i zrobiliśmy sobie przerwę na plaży nad Hańczą przy okazji zbierając się siły na czekającą nas serię podjazdów. I faktycznie, ledwo opuściliśmy Błaskowiznę, zaczął się długi podjazd szutrowy, mimo iż przypadkiem wybraliśmy objazd (zamiast jechać prosto szlakiem odbiliśmy w lewo, dodając sobie tak około kilometr). Minęliśmy kilka ciekawych górek, z których jedną uczyniliśmy nieoficjalnym punktem widokowym, i zaliczyliśmy fantastyczny zjazd do Łopuchowa. Tam opuściliśmy oznakowany szlak i asfaltem dotarliśmy do Cisowej Góry. Widok z góry, zwłaszcza w kierunku północnym i zachodnim, robi wrażenie. Zdecydowanie warto tam zajrzeć. Stamtąd ruszyliśmy drogą wojewódzką do Jeleniewa, a dalej znów opuściliśmy znakowane szlaki i szutrami oraz piaszczystymi drogami ruszyliśmy przez Suchodoły do Jesionowa. Profil w połączeniu z ciężkim podłożem dawał się we znaki, do tego na północnym wschodzie zaczęły zbierać się ciemne chmury, więc zaczynało być niewesoło. Poza tym w Jesionowie wskoczyliśmy na drogę krajową nr 8 – na szczęście na krótko. Przy przydrożnym barze opuściliśmy DK8, znów wskakując na szutry. Zrobiliśmy przerwę przy jakiejś górce, z której mieliśmy świetny widok na nadciągające burzowe chmury, mając nadzieję na uniknięcie deszczu. Nadzieja okazała się płonna – po kilku minutach zaczęło kropić, a zanim skryliśmy się w lesie, rozpętała się prawdziwa ulewa.

Do tego zgubiliśmy ścieżkę, bo na skrzyżowaniu w lesie źle skręciliśmy. Na szczęście dość szybko się zorientowaliśmy, wróciliśmy do drogi i przez las dotarliśmy do linii kolejowej i drogi, przy której mogliśmy się schować na przystanku autobusowym. 20 minut musieliśmy czekać, aż chmury przejdą i pogoda się trochę uspokoi.

Szutrowo-polną drogą, trzymając się czerwonego szlaku, ruszyliśmy do Huty, gdzie byliśmy przed kilkoma dniami. Tym razem wybraliśmy szlak niebieski, rowerowy, którym przez lasy WPN dotarliśmy do Starego Folwarku. Nieopodal miejscowości weszliśmy jeszcze na niską wieżę widokową, z której roztaczał się piękny widok na Wigry, z klasztorem na horyzoncie. Dzień skończyliśmy z 63 kilometrami w nogach.
Na kolejny dzień planowaliśmy praktycznie powtórkę trasy sprzed czterech lat, ale w odwrotnym kierunku: czyli objazd Wigier dobrze oznakowanym zielonym szlakiem. Początek był banalny, więc szybko dotarliśmy do Wigier. W Mikołajewie zgubiliśmy szlak i niepotrzebnie wskoczyliśmy na asfalt. Po szybkim zorientowaniu się zjechaliśmy z powrotem na szlak, który akurat tam był dość wymagający, zarówno nawierzchniowo (leśne ścieżki, sporo korzeni itp.), jak i profilowo. Trudny odcinek zakończył się stromym zjazdem w piachu prowadzącym na małą plażę (w Piaskach), gdzie zrobiliśmy zasłużony postój.

Dalszy odcinek, przez Czerwony Krzyż i Zakąty, zapadł w pamięć głównie przez wymagającą nawierzchnię, ale kilka ciekawych podjazdów też się znalazło. W Kruszniku weszliśmy na wieżę widokową, z której mogliśmy zobaczyć m.in. Krowę, czyli jedną z wysp na Wigrach; ogólnie widok bardzo rozległy, warto zajrzeć. W Bryzglu zajrzeliśmy na kolejny punkt widokowy. Na odcinku do Gawrych-Rudy znów się pogubiliśmy, co poskutkowało podziałem ekipy – część ruszyła na skróty do Gawrych-Rudy, a ja wróciłem do miejsca, gdzie prawdopodobnie zgubiliśmy szlak, by przejechać szlak wzorcowo, zaglądając przy tym na kolejne punkty widokowe. W Gawrych-Rudzie obejrzeliśmy przyjazd i odjazd kolejki wąskotorowej i ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem. Z początku jechaliśmy blisko brzegu Wigier, mijając sporo punktów turystycznych, później odbiliśmy na północ i wjechaliśmy w lasy.

Tym razem ominęliśmy półwysep Łysochę, bo to jednak ciężka trasa na rowery z sakwami, zajrzeliśmy za to na kilka punktów widokowo-informacyjnych na przybrzeżnych mokradłach. Nad jeziorem Mulicznym był obowiązkowy postój, bo to świetne miejsce aby się wykąpać. Dalej prostą (ale wcale nie płaską) drogą dojechaliśmy do kładki, jednej z ciekawszych atrakcji Parku – przejazd przez dziką dolinę Czarnej Hańczy robi wrażenie. Zarazem jednak przekonaliśmy się, że kładka jest nieco wąska, gdy mijaliśmy rowerzystów jadących z naprzeciwka, bywało ciasno. Dalej zielonym szlakiem pojechaliśmy do Cimochowizny. Kawałek za nią mieliśmy świetny zjazd ostrym łukiem z widokiem na klasztor w Wigrach na horyzoncie. Nad jeziorem Leszczewek odbiliśmy w lewo i przez Zamościska ładną drogą dojechaliśmy do Leszczewka, gdzie odbiliśmy w lewo w las. Ścieżka okazała się bardzo wymagająca (korzenie, ostre zakręty, podjazdy i zjazdy), więc gdy tylko było to możliwe, zjechaliśmy do głównej drogi, wzdłuż której biegnie ścieżka rowerowa. Kilometraż tego dnia wyniósł ok. 62 kilometrów (względnie ok. 70km u mnie).
Ostatniego dnia odwiedziliśmy siedzibę WPN, gdzie nabyliśmy pamiątki (przede wszystkim koszulki), i drogą rowerową skierowaliśmy się do Suwałk. Przedpołudnie spędziliśmy w Parku Konstytucji, przy którym odwiedziliśmy Centrum Informacji Turystycznej. Około 15 wyruszyliśmy pociągiem do Warszawy, przejechawszy tego dnia zaledwie 12 kilometrów.

Suwalszczyzna już drugi raz nas zachwyciła, ale tym razem była też poważnym wyzwaniem. Trudne ścieżki leśne, sporo szutrów i trochę piachu z jednej strony, dość wymagający profil z drugiej, zwłaszcza przy niełatwej nawierzchni – wszystko to pozwoliło poważnie się zmęczyć. Trud włożony w pokonanie trasy wynagradzały fantastyczne widoki, ciekawe zjazdy i częste spotkania ze zwierzyną, z krowami i bocianami na czele. Z resztą przekonaliśmy się na własne oczy, dlaczego region ten znany jest właśnie z bocianów. Oferta turystyczna jest bardzo bogata, zarówno nad Wigrami, jak i w północnej części regionu, zwłaszcza w okolicy Wiżajn. Gorzej bywa ze sklepami – rzadka zabudowa poza miastami sprawia, że czasem nocleg od sklepów dzielą kilometry, a przy wyjeździe rowerowym trzeba to mieć na uwadze. Sieć szlaków jest bogata, i w większości są one dobrze oznakowane. Ponadto na rynku jest sporo ciekawych i dokładnych map, które pozwalają w razie potrzeby opuszczać szlaki i samodzielnie ustalać trasę. Pod względem atrakcyjności turystycznej trzeba wymienić walory wakacyjne – mnóstwo jezior z kąpieliskami, szlaki kajakowe, szlaki edukacyjne itp. Do tego dochodzi kilka zabytków architektury, z mostami na czele (Stańczyki to tylko jedno z miejsc, gdzie stoją dawne mosty kolejowe). Ostatecznie jednak największą wartością turystyczną tego regionu jest przyroda – Wigierski Park Narodowy, Suwalski Park Krajobrazowy, trochę dalej Park Krajobrazowy Puszczy Romnickiej czy Puszcza Augustowska. Dla fanów tego typu przyrodniczych atrakcji, którzy do tego lubią zmęczenie, wymagające trasy i polodowcowe krajobrazy, za to nie kochają upałów, Suwalszczyzna, czyli polski biegun zimna, będzie idealnym miejscem na rowerowe wakacje. Zdecydowanie polecamy.
POLECANE NOCLEGI:
- Pensjonat na Wzgórzu (https://xn--nawzgrzu-z3a.pl/) – miejsce przepięknie położone, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że najbliższy sklep jest w Jeleniewie, oddalony o jakieś 5km.
- Ranczo Kalinka w Stankunach (http://kalinkanoclegi.pl/) – to był naprawdę dom na końcu świata.
- Agroturystyka A&G Dubeninki (https://agroturystyka-ag-dubeninki.business.site/?utm_source=gmb&utm_medium=referral) – miejsce świetne, położenie średnie. Pokój z aneksem kuchennym, łazienką i tarasem, na wyposażeniu nawet pralka.
- Chata Baby Jagi w Suwałkach (https://www.booking.com/hotel/pl/chata-baby-jagi.pl.html) – świetni gospodarze!
POLECANE JEDZENIE:
- Restauracja Pod Jelonkiem w Jeleniewie (http://www.podjelonkiem.pl/)
- Gospoda przy Kolejce w Płociczno – Tartak (https://augustowska.pl/gospoda/)
- Gospoda Jaćwing w Smolnikach
- Gospoda pod Sieją w Starym Folwarku
- Gościniec pod Strzechą w Suwałkach (https://gosciniecpodstrzecha.pl/)
Marek
Do góry




























2 comments
MEGA fotki 🙂 pozdro
Dziękujemy 🙂